Trenerka czy zawodniczka?

Moja przygoda ze sportem zaczęła sie dość nieoczekiwane i nikt nie spodziewał się, że przybierze taki dynamiczny rozwój na przełomie kilku lat. Po prostu zakochałam się w bieganiu.


To miał być krótki epizod jak wiele innych, które zdarzają sie w trakcie naszego życia, ale stało sie inaczej. Chciałam być dziennikarką, prawniczką, psychologiem, przedstawicielem medycznym, ale nigdy zawodową biegaczką i trenerką.
Więc kim tak naprawdę jestem i co daje prawdziwe życiowe spełnienie? Czy da się to połączyć w pełni oddając się każdej z funkcji? Czy może jedno jest dopełnieniem drugiego i nakręca się wzajemnie powodując pełnię szczęścia?
Zawsze byłam aktywna, nawet bardzo, zarówno sportowo, jak i społecznie, nigdy nie miałam problemu z nawiązywaniem relacji i dobrze odnajdowałam się w otoczeniu, w którym przyszło mi funkcjonować, nigdy nie bałam sie wyzwań i stawiania sobie wysoko poprzeczki.

Nie lubię siedzieć bezczynnie i marnować czasu czekając, że coś samo się zmieni i wydarzy, bo przecież szczęściu trzeba pomóc. Te wszystkie cechy pomagają w sporcie wyczynowym, jak i we współpracy z ludźmi.
Całkiem przez przypadek trafiłam do sportu i to dość późno, bo dopiero w ostatniej klasie liceum, a tak naprawdę zetknięcie się z wyczynowym sportem miałam dopiero na studiach. Od zawsze byłam dobrym obserwatorem i potrafiłam analizować i łączyć wszystko w całość. Będąc jeszcze na studiach kilku trenerów mówiło mi, że powinnam zająć sie trenowaniem ludzi, że w umiem dobrze wychwycić popełnione błędy, łatwo przychodzi mi analizowanie techniki biegu oraz mam tak zwane "oko ".
Mimo posiadania trenera i wiary w jego plan, zawsze szukałam nowych metod, ćwiczeń, czytałam odnośnie tego, jak trenują najlepsi, jakie bodźce stosują, w jakiej częstotliwości, jakie obciążenia, kilometraż wykonują, co wpływa na nasza wytrzymałość, siłę oraz szybkość, jakie zadanie ma dana jednostka treningowa i szereg innych aspektów.
Najprościej mówiąc, nigdy nie byłam typowym robotnikiem, zawsze zastanawiałam się, czemu trenujemy tak a nie inaczej, dlaczego czegoś nie zmienić skoro nie widać efektów i być może to były też powody kilkukrotnej zmiany trenerów.

Nie wyobrażam sobie trenować ludzi tylko i wyłącznie na własnym doświadczeniu, bez wprowadzania zmian, dostosowywania planu i bodźców do bezpośrednich preferencji zawodnika, i traktowania szablonowo planu. Bieganie wyczynowe przez długi czas było moim zawodem i głównym źródłem dochodu, w międzyczasie pomagałam wielu osobom w ich planie, doradzałam, jak trenować, co wprowadzić do treningu i z czego zrezygnować.
Długo zastanawiałam się, czy jestem gotowa podjąć odpowiedzialność za ludzkie zdrowie i wyniki i czy mam wystarczającą wiedzę i umiejętność przekazania tego wszystkiego, co pozwoli im pokochać aktywność nie na chwilę, ale już na zawsze. Uważam bowiem, że trener to nie tylko osoba pisząca plan, która zrobiła jeden czy dwa kursy i odpowiadająca za wynik sportowy, ale przede wszystkim za samopoczucie i chęć do aktywności.
Wiem ze swojego doświadczenia, że do trenera trzeba mieć bezgraniczne zaufanie, relacja zawodnik trener w pewnym stopniu odzwierciedla często wyniki, a im bliżej jesteśmy ze swoimi zawodnikami, tym łatwiej , żeby wszystkie składowe złożyły się na wyznaczony cel.
Coraz bardziej powszechne jest traktowanie zawodników jak maszynki do robienia pieniędzy, na rynek wchodzą rożne formy pakietów dla zawodników, np. pakiet bronze, silver, gold, grupujące zawodników w podgrupy ważności dla danego trenera w zależności od kwoty przekazanej do jego kieszeni.

Dla mnie każdy zawodnik jest gold, dlatego zawsze mówię, że masowe podejście nie przynosi korzyści na dłuższą metę i nie buduję relacji trener -zawodnik. Uwielbiam współpracę z ludźmi i mimo że jest to mój zawód, to życzę każdemu takiej pracy, która przynosi tyle satysfakcji i jest uzupełnieniem prawdziwej pasji.
W ostatnim czasie zadowolenie zawodników przynosi mi nawet więcej satysfakcji niż własne sukcesy. Jeśli zaangażowanie i efekty z tego, co robimy są współmierne do satysfakcji, jaką z tego mamy, to bez wahania możemy mówić o pełni szczęścia.
Choć na razie grupa moich podopiecznych może nie jest tak liczna jak wielu trenerów, to z każdym z nich mam czas porozmawiać, nie tylko o treningu, ale tez napić się kawy i porozmawiać, jak minął dzień.
Praca jako wyczynowy zawodnik jest pełna wyrzeczeń i przynosi zmęczenie zarówno fizyczne, jak i psychiczne, trzeba gdzieś znaleźć odskocznie od swojego treningu, zająć się czymś jeszcze, żeby po prostu nie zwariować, a pomaganie innym w tym, co wychodzi Ci najlepiej w życiu, jest chyba najlepszym możliwym rozwiązaniem.
Mam takie szczęście, że tak jak ja wspieram ich przed startami, tak oni dają mi pozytywnego "kopa" do walki o własne rekordy. Czasem brakuje motywacji, zastanawiacie się, po co mi to? Ja nie mam czasu się nad tym zastanawiać!
Więc można powiedzieć, że jest to ciągle nakręcająca się maszyna przynosząca mnóstwo pozytywnych emocji, szczęścia, determinacji, chęci bycia nie tylko lepszym zawodnikiem, ale i trenerem, a oni wiedzą, że skoro ja mogę, to oni także, bo przez wspólną relację pokazuje, że to przede wszystkim ma przynosić radość, a wyniki przyjdą same.
Dlatego uważam, że znalezienie na swojej drodze odpowiednich ludzi, którzy odpowiednio ukierunkują nas w pasji oraz nie zrobią nam krzywdy, to podstawa tego, co przed nami…

Ten artykuł ma 2 komentarze
Pokaż wszystkie komentarze